Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciłem uwagi na ten szczegół, gdyż całą myśl moją zaprzątała wspaniałomyślność biednych górali.
— To nazywam szlachetnością! — zawołałem. — Jestem whigiem, conajmniej z przekonania, ale nazywam to szlachetnym postępkiem
— Tak, — rzecze ów na to — jesteś whigiem, ale człek z ciebie zacny i to jest sądu twego przyczyną. Otóż gdybyś był jednym z przeklętego plemienia Campbellów, zgrzytałbyś zębami, słysząc to opowiadanie. Gdybyś był Rudym Lisem...
Wymówiwszy to imię, zaciął zęby i zaprzestał gawędy. Widziałem w życiu wiele gniewnych twarzy, atoli nie spotkałem bardziej gniewnej nad twarz Alana, gdy wspominał Rudego Lisa.
— Któż jest ów Rudy Lis? — zagadnąłem, z trwogą, lecz niemniej i z ciekawością.
— Kto on zacz? — krzyknął Alan. — Dobrze, opowiem ci to. Kiedy złamano klany pod Culloden, gdy upadła dobra sprawa i gdy konie pławiły się po brzuchy w krwi najlepszych szlachciców północy, Ardshiel musiał, jak ścigana zwierzyna, uciekać w góry... wraz z żoną i dziećmi. Wieleśmy się nacierpieli, zanim udało się nam go ściągnąć na okręt; a kiedy on jeszcze krył się we wrzosowiskach, łotry Anglicy, nie mogąc pozbawić go życia, postanowili pozbawić go praw jemu przysługujących. Grabili mu majętności, grabili dzierżawy, wyrywali oręż z rąk jego ojczyców, co z bronią chadzali od wieków; ba, nawet zdzierali im ubrania z pleców... tak iż występkiem dziś jest nosić kraciasty pled, a do więzienia wtrąca się każdego, kto tylko nosi kraciastą zapaskę dokoła kolan. Jednej tylko rzeczy nie zdołali wygubić, a mianowicie miłości, jaką żywią plemieńce dla swego naczelnika. Te oto gwineje są tego

113