Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pracują w tej branży. Obaj zwalczają zbrodnię. Tylko moje stanowisko jest ryzykowniejsze, pańskie zaś — niebezpieczniejsze, ale oba mogą przynieść zaszczyt porządnemu człowiekowi. Chociaż wyda się to panu dziwne, wolałbym być detektywem z talentem i charakterem, niż słabym i niedołężnym monarchą.
Ajent aż ugiął się pod ciężarem zaszczytu.
— Wasza Wysokość płaci dobrem za złe i na wyrządzane przez nas przykrości, odpowiada najwyższą pobłażliwością.
— Skąd pan wie, — zaśmiał się Floryzel, — czy nie chcę przekupić pana?
— Niechże Bóg mnie obroni od pokusy! — zawołał detektyw.
— Dobra odpowiedź, — przytaknął książę, — odpowiedź rozumnego i uczciwego człowieka. Świat jest olbrzymim składem bogactw i piękna i ofiaruje ludziom nieskończoną ilość wartości. Tego, kto odrzuca miljon pieniędzy, może skusić władza lub miłość kobiety. Ja sam spotykałem pokusy tak silne, okoliczności tak nieprzeparte, że za pańskim przykładem polecałem się tylko Bogu. I tylko dzięki skromnym potrzebom, możemy my obaj, ja i pan, kroczyć z czystem sercem przez miasto.
— Słyszałem już o dzielności Waszej Wysokości, — zauważył ajent, ale nie wiedziałem, że Wasza Wysokość jest mądry i pobożny. Wasza Wysokość mówi prawdę i mówi tonem, który mnie porusza do głębi serca. Zaiste, świat ten jest miejscem próby!
— Teraz, — ciągnął dalej Floryzel, — znajdujemy się pośrodku mostu. Proszę się oprzeć o parapet i spojrzeć wdół. Jak ta woda płynąca wdal, tak namiętności i komplikacje życia unoszą uczci-