Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy zbliżył się do furtki, przez którą wracał zazwyczaj, z cienia wystąpił jakiś człowiek i z ukłonem zagrodził drogę księciu.
— Czy mam honor mówić z księciem Floryzelem Czeskim? — zapytał.
— Taki jest mój tytuł, — odparł książę, — czego pan chce ode mnie?
— Jestem detektywem, — objaśnił człowiek, — i mam zaszczyt wręczyć Waszej Wysokości list prefekta policji.
Książę przeczytał list przy świetle latarni. Wśród uniżonych przeprosin i czołobitnych uprzejmości zawierał prośbę, by książę zechciał udać się wraz z oddawcą niezwłocznie do prefektury.
— Krótko mówiąc, — rzekł książę, — jestem aresztowany.
— Prefekt był dalekim od takiej intencji, — odparł funkcjonarjusz, — zwracam uwagę Waszej Wysokości, że nie wydał rozkazu aresztowania. Jest to czysta formalność, grzeczność okazana władzom.
— A gdybym odmówił panu i nie poszedł? — zapytał książę.
— Nie ośmielę się ukryć przed Waszą Wysokością, że udzielono mi dość znacznych kompetencyj, — rzekł policjant z ukłonem.
— Daję słowo, — zawołał książę, — bezczelność wasza jest zdumiewająca! Nie mam tego za złe panu, jako adjutantowi, ale naczelnicy pańscy drogo zapłacą za swą zuchwałość. Co może być przyczyną aktu tak niepolitycznego i sprzecznego z konstytucją? Zwracam uwagę, że nie wyraziłem jeszcze mej zgody i wszystko, detektywie, zależy od twej szybkiej i zręcznej odpowiedzi. Proszę pamiętać, że sprawa ta jest ważna.