Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle na ramię jego lekko, lecz stanowczo opadła czyjaś dłoń, a głos spokojny, chociaż brzmiący rozkazująco, wymówił mu do ucha:
— Proszę zamknąć pudełeczko i opanować swój wyraz twarzy.
Podniósł wzrok i ujrzał człowieka jeszcze młodego, o powierzchowności spokojnej i ujmującej, ubranego z prostotą, znamionującą jednak bogactwo. Człowiek ten wstał od sąsiedniego stolika, przyniósł swą szklankę i siadł obok Francis’a.
— Proszę zamknąć pudełeczko, — powtórzył cudzoziemieć, — i położyć je z powrotem do kieszeni, gdzie nie powinnoby wcale się znajdować, jestem tego pewny. Proszę się postarać zmienić ten obłąkany wyraz twarzy i proszę się zachowywać, jakbym był pana znajomym, którego pan spotkał. Tak! Proszę trącić się szklanką ze mną. To lepiej. Boję się, proszę pana, że pan jest „amatorem“.
Cudzoziemiec wymówił te słowa ze szczególnym uśmiechem, oparł się o poręcz i zaciągnął się papierosem.
— Na litość boską, — rzekł Francis, — proszę mi powiedzieć, kim pan jest i co to znaczy? Dlaczego mam słuchać pana, nie wiem. Ale co prawda, uwikłałem się dziś wieczór w takie przygody i wszyscy ludzie na mej drodze zachowywali się tak dziwnie, że musiałem albo zwariować, albo przenieść się na inną planetę. Twarz pana wzbudza we mnie zaufanie, wydaje mi się pan rozumnym, dobrym i doświadczonym człowiekiem. Proszę mi powiedzieć na Boga, czemu pan zwrócił się do mnie w tak dziwny sposób.
— Wszystko we właściwym czasie, — odparł cudzoziemiec, musi mi pan wpierw odpowiedzieć, w jaki sposób Djament Radży trafił do pana?