Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moja cierpliwość. We wtorek o siódmej, nie wcześniej o godzinę, o sekundę, nawet chociażby chodziło o życie pańskie. A jeżeli nie chce pan czekać, idź pan chociażby na dno piekła, mile cię tam powitają.
Mówiąc to, dyktator wstał z ławki i poszedł w kierunku Monmartre’u, potrząsając głową i z furją wymachując laską; towarzysz zaś jego pozostał w przygnębieniu na tem samem miejscu.
Francis’a ogarnęło najwyższe zdumienie i przerażenie. Urażony był w najlepszych swych uczuciach. Czułość pełna nadziei, z jaką zajął miejsce za ławką, zamieniła się w rozpacz i odrazę. Stary mr. Scrymgeour, rozmyślał, był znacznie milszym i godniejszym zaufania rodzicem od tego niebezpiecznego i gwałtownego intryganta. Pomimo tych uczuć nie stracił przytomności umysłu i nie zwlekając ani chwili, udał się za dyktatorem.
Złość dyktatora uspokoiła się nagle; pogrążył się tak całkowicie w gniewnych swych myślach, że nie obejrzał się za siebie, aż dotarł do swych drzwi.
Dom jego położony był wysoko na rue Lepic. Można było stąd ogarnąć wzrokiem Paryż cały i oddychać czystem powietrzem wzgórz. Był to dom dwupiętrowy z zielonemi żaluzjami i okiennicami; wszystkie okna, wychodzące na ulicę, były hermetycznie zamknięte. Nad wysokim murem ogrodu wznosiły się wierzchołki drzew, mur zaś był ochroniony przez kobylice. Dyktator zatrzymał się na chwilę, szukając klucza w kieszeni, poczem otworzył furtkę i znikł za ogrodzeniem.
Francis obejrzał się. Miejsce było odludne, dom stał odosobniony w ogrodzie. Zdawało się, że tu skończy poszukiwania. Ale rzuciwszy okiem raz jeszcze, ujrzał tuż obok mały domek, którego facjatka