Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Francuskiej znajdzie pan bilet wejścia na swoje imię, czekający na pana. Ma pan siedzieć na miejscu swojem przez całe przedstawienie i to wszystko.
— Wolałbym, coprawda, być w teatrze w dzień powszedni, — odparł Francis. — Ale, jak się już wchodzi na pewną drogę...
— W Paryżu, drogi panie, — łagodził prawnik, — ja sam miałbym skrupuły, ale w takiej sytuacji w Paryżu nawet nie wahałbym się ani chwili.
I obaj roześmieli się żartobliwie.
— Drugi warunek ma większe znaczenie, — ciągnął dalej prawnik, — dotyczy on pańskiego małżeństwa. Klijent mój, dbając bardzo o szczęście pana, chce koniecznie pokierować wyborem żony pana. Koniecznie, rozumie pan, — powtórzył.
— Proszę mówić wyraźniej, — odparł Francis, — czy mam się ożenić z pierwszą lepszą, panną lub wdową, białą czy murzynką, którą mi poleci to niewidzialne indywiduum?
— Mogę pana zapewnić, że dobroczyńca pana będzie dbał, aby żona ta odpowiadała panu wiekiem i stanowiskiem, — mówił prawnik, — co do rasy, przyznaję, że ten szkopuł nie przyszedł mi do głowy i nie pytałem o to; ale jeżeli pan chce, napiszę list z prośbą o wyjaśnienie i w najbliższym czasie zakomunikuję je panu.
— Proszę pana mecenasa, — rzekł Francis, — pozostaje tylko sprawdzić, czy wszystko to nie jest najniegodniejszem oszustwem. Okoliczności są niezrozumiałe, powiedziałbym, prawie niewiarogodne. I zanim sobie tego nie wyjaśnię i nie zrozumiem, przyznaję, że z trudnościąby mi przyszło przyłożyć rękę do tej umowy. W tem kłopotliwem położeniu odwołuję się do pana. Chcę wiedzieć, co jest na dnie tej sprawy. Jeżeli pan nie wie, nie może od-