Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to ten sam głos, który krzyknął przez okno „Tratidore“. Tym razem jasno wyłożył nam swe warunki Jeżeli wydamy zdrajcę „Huddieston’a“, oszczędzą nas, inaczej nie ocaleje nikt, i żaden z nas nie opowie o tem, co się stało.
— I cóż, Huddlestone, co mamy odpowiedzieć? zapytał Northmour, zwracając się w stronę łóżka.
Dotąd bankier nie dawał znaku życia i myślałem, że wciąż leży w omdleniu. Ale teraz odpowiedział i to takim tonem, jaki można słyszeć tylko od szaleńca. Zaklinał nas i błagał, byśmy go nie opuszczali. Wyglądał, ohydnie w tej chwili.
— Dość, — krzyknął Narthmour, poczem otworzył okno, wychylił się w noc i, zapominając zupełnie o obecności kobiety, sypnął na posła deszczem najokropniejszych szyderstw i wyzwisk w języku włoskim i angielskim i kazał mu wynosić się tam, skąd przyszedł. Zapewne myśl, że wszyscy zginiemy jeszcze tej nocy, sprawiała mu niewymowną rozkosz.
Tymczasem Włoch złożył swoją chorągiew pokoju, schował ją do kieszeni, i znikł wśród wydm.
— Wojują, jak ludzie honoru, — rzekł Northmour, — są to gentelmani i żołnierze. Chciałbym, abyśmy wszyscy troje — ja, Frank i ty, droga pani byli z nimi razem, powierzając tę istotę na łóżku komu innemu. Proszę się nie obrażać. Wszyscy przejdziemy do wieczności, kiedy przyjdzie czas. Co do mnie, gdybym mógł udławić Huddlestone’a i wziąć Klarę w ramiona, umarłbym z pewną dumą i satysfakcją. A w obecnej sytuacji — dalibóg — będę miał całusa!
Zanim zdołałem przeszkodzić, porwał Klarę w objęcia i kilkakrotnie pocałował opierającą się dziewczynę. Ale w tejże chwili odtrąciłem go i cis-