Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chem. Nadsłuchiwał. — To tylko deszcz, dzięki Bogu, — dodał po chwili z uczuciem nieopisanej ulgi.
Przez kilka chwil leżał wśród poduszek, jaki człowiek bliski omdlenia. Potem zrobił wysiłek i głosem cokolwiek drżącym zaczął mi dziękować za to, że chcę go bronić.
— Jedno pytanie, proszę pana, — ozwałem się, gdy zamilkł, — czy to prawda, że ma pan ze sobą pieniądze?
Pytanie to bardzo mu się nie podobało, ale wyznał niechętnie, że ma trochę pieniędzy.
— A więc dobrze, — mówiłem, — wszak oni ścigają pana z powodu tych pieniędzy. Czemu pan nie odda im uratowanej sumy?
— Ach! — odparł, potrząsając głową, — próbowałem to zrobić, p. Cassilis, — ale nie, oni chcą krwi.
Huddlestone, to całkiem brzydkie z pana strony, — rzekł Northmour, — ofiarowałeś im pan tylko o dwa tysiące funtów za mało. Deficyt wart jest wzmianki. I widzisz, Frank, oni sobie jasno na swój włoski sposób rozumują; wydaje im się, jak i mnie że mogą mieć obie rzeczy, dla których go prześladują — i krew, i pieniądze i nie mieć już żadnego kłopotu, z tej rozrywki nadprogramowej.
— Czy pieniądze są w pawilonie? — zapytałem.
— Tak, są tutaj, ale chciałbym, aby były na dnie morza, — rzekł Northmour i nagle huknął na Huddlestone’a, od którego się odwróciłem: — Co znaczą te miny pańskie? Czy myśli pan, że Cassilis sprzeda pana?
P. Huddlestone przeczył gorąco, że podobn myśl nie postała mu nawet w głowie.
— To dobrze, — odrzucił Northmour najniegrzeczniej, jak umiał, — skończy się na tem, że nas