Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bezustannie z tego sprawę, z jakąż radosną pokorą uznawałem od nowa granice życia naturalnego, z jakąż szczerą rezygnacją zamknąłem na zawsze drzwi, któremi wychodziłem i wracałem — i złamałem klucz!
Nazajutrz doniosły gazety, że śledztwo w sprawie morderstwa wykazało niezbicie winę Hydego i że ofiarą padła osobistość przez społeczeństwo wysoko ceniona. Chodziło więc nietylko o zbrodnię ale o tragiczne błazeństwo. Mam wrażenie, że ta wiadomość uradowała mnie. Świadomość, że lepsze moje ja będzie na zawsze chronione przez groźbę gilotyny napełniała mnie niewymownem uczuciem szczęścia. Jekyll był teraz moje refugium: wystarczyło przecież dla Hydego wychylenie się na chwilę, ażeby tysiące rąk go schwyciło i zabiło.
Postanowiłem zachowaniem się swojem w przyszłości czynić pokutę za przeszłość i mogę z czystem sumieniem powiedzieć, że postanowienie moje niejeden dobry przyniosło owoc. Ty sam wiesz dobrze, jak poważne w ostatnich czasach czyniłem starania, by nędzę uśmierzyć. Wiesz, ile dobrego dla bliźnich swoich zrobiłem i jak spokojnie, a prawie szczęśliwie te dnie mi upływały. I naprawdę twierdzić nie mogę, by mi to życie, poświęcone dobroczynności i spędzane w niewinności obmierzło; przeciwnie sprawiało mi wzrastającą z każdym dniem rozkosz. Ale jak klą-