Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pełnie chłodno, ale rzucił mi tak straszliwe spojrzenie, że mnie dreszcz przeszedł od stóp do głowy. Okazało się, że wśród garstki ludzi znajdowali się także członkowie rodziny dziewczynki, która wysłana została po lekarza. Gdy ten się po chwili zjawił i dziecko zbadał, oświadczył, że mu się nic nie stało. Na tem cała afera mogłaby się była skończyć, gdyby nie dziwny, dotąd dla mnie tajemniczy moment. Od pierwszej chwili owe indywiduum napełniło mnie niezwykłym wstrętem, połączonym z niewytłumaczonem uczuciem strachu. Zauważyłem, że i członkowie rodziny dziewczynki tegosamego doznawali uczucia. Co mnie jednak najbardziej zastanowiło, to to, że i lekarz ilekroć spojrzał na tego człowieka, bladł jak chusta. Wiedziałem dokładnie, co się w nim działo, a i on wyczytał w mojej twarzy wszystko. Nie ulega dziś dla mnie kwestji, że zarówno on jak ja, bylibyśmy wtedy najchętniej to indywiduum unieszkodliwili. Nie mogąc tego jednak uczynić, zagroziliśmy mu skandalem, który nazwisko jego rozgłosi po całym Londynie. Przez cały czas naszego wygrażania musieliśmy wszelkiemi siłami powstrzymywać kobiety, które jak furje chciały się na mego rzucić. Nigdy w życiu nie widziałem jeszcze grona ludzi o twarzach tak pełnych nienawiści. Wpośród nich zaś stał ten człowiek z ponurym, urągliwym spokojem, ale zarazem i widocznym lękiem.