Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żadne niebezpieczeństwo Uprzytomnij sobie: wszak właściwie Hyde wcale nie istniał? Mając w każdej chwili możność dostania się do mego laboratorjum, zmieszać tam mój zawsze przygotowany preparat i wypić go, byłem w stanie jako Hyde robić co mi się podobało, bo w następnej chwili Hyde znikał jak kamfora, a na jego miejscu siedział tam — otoczony czcią swoich współobywateli profesor Henry Jekyll, zupełnie niewinnie o spóźnionej porze nocnej przy lampie i studjował. Mogłem więc śmiało kpić sobie z wszelkich zabiegów władzy.
Rozrywki, które jako Hyde sobie urządzałem, były potworne, by nie użyć jeszcze silniejszego wyrazu. Czasami zakrawały już na wymysł szatana. Wracając z takich wycieczek, wpadałem w zdumienie nad stopniem mego zepsucia w tej drugiej postaci. To faktotum, które w duszy mej obudziłem i w świat wysyłałem, było istotą nawskroś złośliwą i podłą. Każdy z jej czynów, każda myśl ugruntowane były na skrajnym egoizmie. Z iście zwierzęcą pożądliwością upajała się widokiem co raz to straszliwszych mąk, nie odczuwając przytem zgoła nic, zupełnie jakby była z kamienia. Henry Jekyll zastanawiał się nieraz pełen zgrozy nad temi czynami Hydego, ale cały ten stan był czemś tak nadzwyczajnem i do tego stopnia poza każdem pojęciem prawnem, że z czasem rozluźniło się wszelkie