Strona:Robert Browning - Na balkonie.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PIERWSZY WIEŚNIAK. Ej! ej! niechętnie, bo ta, której złoto
Precz unieść mamy na tych naszych plecach,
Żywi w swem sercu litość nieskończoną
Dla potępionych wszystkich dusz. O, nieraz,
Gdy w pełną lęku wpadamy zadumę,
Mignie nam w wnętrzu wspomnienie jej lica:
I ból, przez poły uciszon, dosięga
Szczytu — i potem gorzko zawodzimy...
Musimy słuchać, bo oto niejedna,
Dziś na niebiesiech rozniecona gwiazda,
Jak piętno złego, pali nasze serca.

PIERWSZY KUPIEC. Gdy ten ostatni worek złota w leśnej
Spocznie chałupie, palić was przestanie...
Idźcie...

(Odchodzą, z nimi razem znikają widma i ogniki.)

Kazałem pójść im; samotnicze
Są to istoty, gdy kogoś żywego
Zobaczą, zaraz zawodzą.

(Wskazując na kaplicę.)

Cyt, bracie,
Szmer jakiś słyszę, który mnie przestrasza.
DRUGI KUPIEC podchodzi ku drzwiom kaplicy i zagląda do wnętrza.
Księżniczka to się ruszyła, szepcząca
We śnie urwane swoje Ojcze-nasze.

(PIERWSZY KUPIEC podchodzi do drzwi i staje.)

Znowu jest cicho.