Strona:Robert Browning - Na balkonie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kradła czasami drób, jeśli ją żniwa
Kiedy zawiodły — lecz dwakroć na tydzień
Szła do kaplicy, gdy się poszczęściło,
I tam składała ofiarę... Bierz pieniądz.

STARA WIEŚNIACZKA z ukłonem. Bóg wam błogosław, Panie!

(Zaczyna lamentować.)

Panie! panie!
Ból straszny czuję.

PIERWSZY KUPIEC. Imię, które-ś rzekła,
Dla potępionych jest jak ogień. Precz stąd!

(WIEŚNIACZKA odchodzi.)

Patrzcie, jak płoną te złote czerwieńce!
Handel! Czyż lęk wam, że ta wiedźma stara
Nieco narzeka? Czyście wszyscy tchórze!?

WIEŚNIAK. Nie jestem tchórzem, chcę sprzedać pół duszy.

PIERWSZY KUPIEC. Jakto pół duszy?

WIEŚNIAK. Pół moich widoków
Pójścia do nieba.

PIERWSZY KUPIEC. Napisano tutaj:
Człek ten we wszystkiem szedł pośrednią drogą —
Zajął sam środek wahadła. Nikt odeń
Nie doznał złego ni dobrego... Odejdź!
Nie chcę nabywać twojej duszy.