Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czochy, stare lakierowane pantofle porucznika, a na głowie stara blado-niebieska czapka kąpielowa, którą ongiś kupiłem w jakiemś miejscu kąpielowem.
Od pierwszej chwili Manni zdobył nasze serca miły jego uśmiech przepędzał troski i smutki, a i jemu nowe życie u nas bardzo się podobało. Przebywał on według pojęć Eskimosów poprostu w raju, to jest w miejscu, w którem mógł się najeść do woli. Obawiałem się nawet, czy ta zmiana życia nie odbije się źle na Manni, ale obawy moje okazały się płonne.

Na początku września znaleźliśmy się w pobliżu ujścia Mackensie i wylądowaliśmy na przylądku King Point, gdzie znajdowała się osada Eskimosów. W tym czasie Manni zapoznał się już zupełnie dobrze z życiem na okręcie. Ubierał się zupełnie jak Kabluna, a że był doskonałym myśliwym, podarowałem mu karabin i dubeltówkę, z czego był bardzo dumny. Z bronią nauczył się obchodzić doskonale. Spytałem go, czy nie wolałby odejść od nas i powrócić na ląd, ale odpowiedział z całą stanowczością, że nie.
Gdy staliśmy na kotwicy przy przylądku King Point, woda zamarzła i niespodziewanie zostaliśmy uwięzieni w lodzie. Zdarzało się często, że lód jeszcze topniał w początkach października, ale tym razem każdej nocy stawał się grubszy o kilka cali i musieliśmy się przygotować na spędzenie trzeciej zimy w tym kraju. Wszyscy, nie wyłączając Manni, mieliśmy dużo pracy. Piłował on i rąbał drzewo na opał, czego nauczył się w krótkim czasie. Poza tem jego obowiązkiem było utrzymywanie porządku w kajucie, co polegało na tem, że co rano wymiatał śmieci.