Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wym artyzmem. Niedługo ukazali się inni goście: Anana, Kabloka, Alerpa, Alo-Alo i innych imion, nie trzeba też zapomnieć o Nalungjach, gdyż przynajmniej dziesięć kobiet nosiło to imię. Stara „Sowa“ była ostatnią z liczby dwudziestu kobiet, które siedziały cicho i spokojnie na złomach lodowych, ustawionych w koło. Mężczyźni usiedli nazewnątrz koła, obok kobiet, jak komu było dogodniej i wkrótce byli już wszyscy w komplecie. Wprzeciwstawieniu do kobiet, mężczyźni byli bardzo zadowoleni, śmieli się i żartowali. Wyglądało tak, jakby tylko mężczyźni bawić się mieli.
Wreszcie ukazuje się mistrz ceremonji tego wieczoru. Jest nim Kachkochnelli, który ma na sobie lekkie ubranie ze skóry reniferowej, taką samą czapkę i rękawiczki. Przynosi ze sobą cenne Kelaudi, instrument muzyczny tego plemienia, składający się z koła drewnianego z rączką do trzymania i obciągniętego miękko wygarbowaną skórą renifera. Pałką do tego bębna jest mała kość, obciągnięta skórą foki. Zabawa teraz się rozpoczyna. Najpierw do koła wchodzi Kachkochnelli, później Anana zaczyna wydawać jakieś dźwięki, które trzeba nazwać śpiewem, a inne kobiety jej wtórują. Czegoś równie monotonnego, jak ten śpiew nigdy w życiu nie słyszałem, śpiew chóralny robi jeszcze gorsze wrażenie. Ale jakiś rodzaj melodji musi być w tych czterech tonach, skoro kobiety potrafią śpiewać zgodnie razem. Równocześnie z rozpoczęciem śpiewu, Kachkochnelli zaczyna tańczyć i bić w bęben. Stojąc na jednem miejscu podnosi do góry to jedną nogę — to drugą i wygina się na wszystkie strony, wydając przytem głośne okrzyki. Uderza przytem mocno pałką w bęben, ale nie w środek, lecz w obręcz. W sumie wszyst-