Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gowej nawałnicy gdy człowiek końca nosa swego nie widzi. Dowiedziałem się o tem dopiero później, gdy się z nimi zbliżyłem. O wpół do czwartej zaczęli nam pokazywać, że zbliżamy się do ich siedziby. Ze szczytu jednego wzgórza dostrzegłem na drodze wygodnej, dobrze osłoniętej kilka błyszczących światełek. Było teraz już prawie zupełnie ciemno. Eskimosi wydawali okrzyki radości, dając wyraz zadowoleniu z tego widoku. Małe światełka, ukazujące się na dole, migotały bardzo gościnnie i budziły myśl o cieple i wygodzie, o jedzeniu i piciu, o wszystkiem, co nęci wędrowca w ostrą i mroźną noc zimową.
Gdy zbliżyliśmy się na taką odległość, że można było się porozumiewać wołaniem, moi towarzysze zaczęli wydawać okrzyki, z których uchwyciłem słowo kabluna, tj. biały człowiek. Mieszkańcy tej osady zaczęli się snuć dokoła. Nadzwyczajny był to widok, który teraz przywołuję w pamięci i którego nigdy nie zapomnę. Na pustem polu śnieżnej krainy otoczony byłem gromadą dzikich ludzi, którzy wrzeszczeli jak szaleni, zaglądali mi w oczy, dotykali się mego ubrania, głaskali mnie i poklepywali. Światełka padające z okien lodowych nabierały tonu jasno-zielonkawego od blasków gasnącego słońca. Takie spostrzeżenia mogą być bardzo miłe, ale nie przy dwudziestu stopniach mrozu i przy pustym żołądku. Tęskniłem do ciepłego domu i do ciepłej strawy. Z jednym więc Eskimosem, który mi się najbardziej podobał, poszedłem do jego domu. On i jego rodzina mieszkali razem z drugą rodziną w dużej chacie, w której mieściło się wygodnie ośmiu mieszkańców. Wkrótce po naszym przybyciu zgromadzili się męscy przedstawiciele całej kolonji przy wieczerzy, składającej się z mięsa reniferowego i wody. Trzy całe renifery zje-