Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

polowania. Ale Hansen pozostał przy mnie i widziałem jak niezwykle uważnie przygląda się czemuś.
— No, Hansen, czy nie masz chęci pójść dziś polować na renifery?
— O mam — odpowiedział powoli, ale nie na te renifery, które widzimy, lecz na te, które chodzą na dwóch nogach.
Usłyszawszy to zdumiewające powiedzenie, chwyciłem za lornetkę i skierowałem ją w stronę, gdzie miały znajdować się renifery.
Eskimosi! I rzeczywiście stało tam pięciu ludzi.
Długo i szeroko rozprawialiśmy już o Eskimosach, ale z wielu powodów uważaliśmy, że jest rzeczą nieprawdopodobną, abyśmy mogli spotkać się z nimi. Był już koniec października, przypuszczaliśmy więc, że Eskimosi wymarli na ten rok — dlatego tak zupełnie zapomnieliśmy o ich istnieniu.
A tu mamy ich przed sobą!
Przychodziły mi na myśl wiadomości, jakie mieliśmy o tych podbiegunowych barbarzyńcach. Z tymi, którzy zamieszkiwali północną Amerykę wogóle nie można było żartować — to wiedzieliśmy z opisów podróżników o tej części ziemi. Nauczyliśmy się, że wyraz eskimowski „teima“ był najlepszem pozdrowieniem przy spotkaniu. Oznaczał mniej więcej bardzo serdeczne „dzień dobry.“ Wbiliśmy sobie w głowy to słowo, wymawiając je na różne sposoby.
Przytem nie popełniliśmy tego głupstwa, aby swoje zaufanie opierać tylko na tem jednem biednem słówku. Najroztropniejszem było uważać nadchodzących za nieprzyjaciół. Przeto odrazu powstał plan wojenny. Miałem wyjść naprzeciw nieprzyjaciela, a Hansen i Sund zgłosili się odrazu jako ochotnicy.