Strona:Radosne i smutne.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 63 —



żajcie tylko: kiełbasa! Niby nic... Niewinna rzecz... Takby się przynajmniej zdawało, więc je... sam mi to opowiadał...
— No i co, no i co???
— Zaraz! człowiekowi przez gardło przejść nie może. Otóż je i czyta gazetę. W gazecie nic nie było...
— A w kiełbasie?!
— W kiełbasie było... Coś mu zgrzytnęło pod zębami, więc myślał że guzik, albo szkło, słowem jakiś nieszkodliwy drobiazg. A to był sygnet...
— Chryste Panie!
— Był sygnet... z herbem... na kawałku ludzkiego palca.
W tem miejscu dwie panie zemdlały, jeden pan spojrzał wymownie na hak w powale, reszta zwiesiła głowy na piersi, a wszystkie serca umarły nagle i zostały pochowane w piętach.
— Jaki herb? — szepnął ktoś trochę z tamtego świata.
— Rawicz! — rzecze Blada Twarz. — Były plotki, że Grzymała, ale to był Rawicz. Sam widziałem.
— Rawicz! — jęknęło echo i schowało się pod kanapę, podtuliwszy pod siebie ogon. Szyby w oknach drgnęły cichutko, szafa skrzypnęła