Strona:Radosne i smutne.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 61 —



Czasem przystanie, spojrzy na coś przenikliwie i szepnie tylko:
— Ho! ho! to dziwne!...
I wtedy już wie o tem, czego jeszcze nie wie nikt. Rozumie to bowiem Blada Twarz, że wszystko jest pozór i udanie, zaś poza mgłą rozpacz, ha! i śmierć.
Wobec tego odwiedza Blada Twarz szczęśliwą matkę, która tuli dwoje dzieci i jest radosna. Wtedy Blada Twarz zaczyna litościwie kiwać głową i mówi dotkliwym, strasznym, krwawym szeptem tylko dwa słowa:
— Nieszczęśliwe maleństwa!
Niewiasta czuje, jak jej do każdego włosa napływa trwoga, zimna, jak lód.
Zasię blada Twarz:
— Ja nie chcę pani straszyć, ja wogóle nikogo nie straszę. Ale niedawno, w pewnem mieście nad Wołgą, takie małe dzieci nabijano do armat i strzelano niemi do rodzicielskich domów.
— Jezus, Marja!
— Niema się czego bać, tutaj mają to robić dopiero w przyszłym tygodniu.
W tej chwili Blada Twarz rozjaśnia na chwilę fizjognomję, bo lęk śmiertelny padł na cały dom. Wieść bieży po nim na złamanie