Strona:Radosne i smutne.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 51 —



pali najpierw sami dla siebie groby, potem stawiano ich nad brzegiem dołu i strącano weń uderzeniem kuli. Z wielkiego parku uczyniono okropny cmentarz, na którym trupy, zlekka ziemią przesypane, groziły zarazą wielkiemu miastu. A czasem z pod nasypu dobyła się ściśnięta ostatnim kurczem sina, straszna ręka...
Obok, w cesarskim pałacu rezydowały bolszewickie, rzadko ochrzczone cary.
Byłem w tym budynku w dni kilka po wybuchu rewolucji i abdykacji cara, kiedy w pałacu rezydował rewolucyjny komitet kijowski. Był w nim też i jeden Polak, jedyny człowiek, który nie pluł na posadzki i wschodząc, zdejmował nakrycie głowy. Reszta wyglądała i zachowywała się serdecznie po ukraińsku. W salonach, wcale tandetnie umeblowanych, snuły się figury nie z prawdziwego zdarzenia, ale z prawdziwego kryminału.
Szwargocące kursistki i dziwnie młodociane drybiasy redagowały w jednym z salonów żydowskie pismo rewolucyjne, w innym jakowyś drab zabłocony, gotował herbatę. W gabinecie cesarskim, podobnym do lepszego hotelowego pokoju, rezydowały panienki nozchichotane i czasem piszące na maszynie. Biurko cesarza zakurzone, smętny grat, przyczaił się