Strona:Radosne i smutne.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 170 —



wików, a kiedy karabin zaciął się i nie mógł już być użyty do skutecznego obstrzału, marynarz Kalinowski skoczył do prawego, nieopancerzonego i nieustawionego karabinu maszynowego, przeniósł go na lewą stronę i stojąco przez cały czas odkryty pod gwałtownym ogniem nieprzyjacielskim, ostrzeliwał wroga z karabinu, umożliwiając przez to reszcie załogi wycofanie się na lewy brzeg Wisły. Już po opuszczeniu statku przez załogę, raz jeszcze powrócił na statek pod silnym ogniem bolszewickim i zniósł ze statku resztę przyrządów bojowych...“
Marynarz Kalinowski musiał być mocno niezadowolony, że nie mógł całego statku wziąć na plecy i wynieść go z wody.
Dnia tego patron statku, pewnie dyrygent chórów anielskich, Moniuszko, chyba zapłakał i chórom niebieskim śpiewać rozkazał pieśń najpiękniejszą, pełną dumnych okrzyków śpiżowych i wielkiego zarazem płaczu, albowiem tego dnia na białych mgłach wiślanych, jak na białych skrzydłach łabędzich wleciał w niebo chłopak młody dziewiętnastoletni, cichutki, a bohater, szczęśliwy i rozpromieniony i mówił: „Melduję posłusznie — pporucznik Jerzy Pieszkański — dowódca opancerzonego statku „Moniuszko“, śmiercią krwawą powalony, sta-