Strona:Radosne i smutne.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 153 —



ków kogoś, co się bardzo śpieszy w służbowej sprawie na drugi koniec statku. Wtedy w rozpaczy czekasz, że ten ktoś jeszcze będzie powracał, bo chyba nie poszedł się utopić. Ale, że do wszystkiego można przywyknąć, więc po kilku nocach, kiedy nagle zawyła syrena, jakby ją kto ze smolnej skóry obdzierał, zdaje ci się już, że to słowik śpiewa w gąszczach nadbrzeżnych.
Za to zaś, żeś spać nie mógł, każą ci wstawać o szóstej rano, bo taka marynarska moda, dość rzadko praktykowana w literaturze; człowiek się tylko tem pociesza, że są na statku tacy, którzy musieli wstać o piątej, a kilku nie wolno się było położyć i ci kiwali się przez noc całą w stronę księżyca. Ludzie ci pozmieniali się w zegarki, a ich wieżowy zegar, pan komendant, uważa, że o każdej porze nocy trzeba wsiąść na łódź motorową i objeżdżać wszystko dookoła. Zaczynam mniemać, że te latające Holenderczyki wyśpią się po raz pierwszy w grobie, — daj, Boże, za sto lat, bo skoro świt, już się zaczyna awantura. Na Wiśle jeszcze mgły, gęste, mleczne, leniwe i wilgotne, lezą z trudem na brzeg wody i pasą się sennie w wiklinach, a oni już w ruchu, już pełni życia, sprawni, sprężyści i gotowi. Zaczyna się ruch rzeźki i ży-