Strona:Radosne i smutne.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 144 —



śli wszyscy marynarze na świecie kochają swoje okręty, to przecież Anglik nie miłuje tak swojego żelaznego olbrzyma, który inżynierowie zbudowali dla niego w dokach, jak polski marynarz kocha swoje lilipucie okręciki, bo on je za to jeszcze z całego serca miłuje, że on je stworzył. On wie, że jego ukochany dowódca, pan kapitan Jarociński pracował do siódmego potu, aby wyprowadzić te statki na Wisłę, że wszyscy oficerowie i wszystkie chłopaki z załogi pracowali bez wytchnienia, by jakieś stare pudło statku, który w najbardziej zwariowanych snach nie marzył o tem, że będzie ostrzeliwany na Wiśle, przystroić, obić pancerną blachą i urządzić po ludzku. Jakżeż ci ludzie nie mają namiętnie kochać swojego statku, kiedy chorągiewka sygnałowa, kiedy najmniejszy drobiazg własnemi ich został uczyniony rękami? Toteż są to ludzie niezwykłego pokroju, ludzie wojny i morza, ludzie, z którymi rozmawiać trzeba inaczej, niż ze wszystkimi, tęskniący do wielkich rzeczy, wielkich mórz i wielkich okrętów, a na tę rzekę, na którą polski wiatr ich zagnał ze wszystkich stron świata, patrzący z miłością. Niejeden z nich, już siwy, po wielu latach włóczęgi po całej ziemi, po przygodach Maine Ryde‘owskich, znalazł się na Wiśle, więc