Strona:Radosne i smutne.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 123 —

Co ci ludzie przeszli! A mówią o tem, jakby o wczorajszem przedstawieniu w teatrze. Opowiada nam to wszystko ten młody, ranami pokryty dowódca, a zdaje się, że jego krzyż coraz jaśniej błyska na słońcu, — oficerowie zaś tylko uśmiechają się na wspomnienie, zaczem któryś znacząco głową kiwnie, bo to on był właśnie tam, w tem piekle.
— ...O, drogi panie! ciepło było. 5 sierpnia otoczyli nas dranie, bośmy stracili łączność z dywizją. Otoczyła nas masa kawalerii w jednej wsi koło Wyszomierza.
— No i co? no i co?
Uśmiechnęło się tylko kochane bractwo.
— No i nic. Śmierć pohulała, a my grupkami na Różany i Wyszków...
— Jakie to wojska?
— Ochotnicy!
Wyraz padł dostojnie, w oczach wszystkich odmalował się szczery zachwyt.
— 201, 202, 203 i 101, — przytem grupa majora Sieranta i brygada artylerii. Zadyrygowali nas potem do rejonu Modlina, gdzieśmy się zgrupowali na nowo. Zadaniem naszem było następnie powstrzymanie niesłychanie silnego, niemal rozpaczliwego naporu armji bolsze-