Strona:Radosne i smutne.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 120 —



szeroko gestykulując, opowiadają wszyscy o niedawnych bitwach, szczególnie kobiety.
— Tu stał rusek, a tam, od stodoły, nasze szli, a stamtąd — o, gdzie drzewa, armaty ruskie strzelały, tam, gdzie ich oficer jeszcze leży. A polskie wojsko to im dało żaru, Panie Boże, to ci rusek uciekał, ale krowy to jeszcze pędził. O, bodaj ich zaraza...
— A dwór kto rabował?
— My nie. Powiedzieli, że dworscy mogą wszystko brać, to brali, ale wszystko jest w porządku i oddadzą. A co we dworze zostało, to porżnęli i połamali.
Jakaś babina, nie mogąc się uspokoić z radości, znalazła wcale godziwy sposób jej zamanifestowania, bo widząc, że przysiadłszy w rowie, gryziemy suchy chleb, pognała na łeb i szyję do wsi i przyniosła mleka, chleba i wody. Czuć było, że to z całego serca, a córeczka, ładna dziewczynka, niebieskooka Ewcia (ze wsi Dacki, — adres podaje się dla korespondentów wojennych) patrzy na polskie mundury, taka zdumiona, zarumieniona i szczęśliwa, że jej aż oczy płoną. Niesłychany ten, niebiański zachwyt tłumaczę sobie boskim wyglądem żołnierskim Wł. Perzyńskiego, który był z nami i który poraził dziewczęce oczy,