Strona:Rabindranath Tagore - Ogrodnik (tłum. Kasprowicz).djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Z DNI CIĘŻKIEGO TRUDU zbudowałem świątynię. Drzwi nie miała ni okien, z twardych, szerokich złomów były jej ściany.
Zapomniałem o wszystkiem, unikałem świata w zachwytnem skupieniu patrzący jedynie w obraz, który‑m ustawił na jej ołtarzu.
Wewnątrz ciągła panowała noc, prześwietlana jedynie wonnym olejem lamp.
Dym nieustanny ranił mi serce ciężarem swych kłębów.
Bezsenny, rzeźbiłem na ścianach fantastyczne postaci o dzikich powykręcanych linjach — konie skrzydlate, kwiaty o ludzkich twarzach, kobiety o członkach, jak węże.
Nigdzie nie było otworu, przez który mógłby się dostać do wnętrza śpiew ptaków, szelest liści lub rozgwar wsi pracowitej.
Jedynym głosem odzywającym się w ciemnej kopule, był śpiew moich zaklęć.
Duch mój stał się czujny i bystry, jak płomień, zmysły moje gubiły się w ekstazie.
Nie wiedziałem, jak mijał mi czas, dopóki grom nie zburzył świątyni i ból nie zakrwawił mi serca.

∗             ∗

Lampa patrzała blada i zawstydzona; rzeźby, jak sny skrępowane, wyzierały bezmyślnie ze ścian, patrząc w światło, snać najchętniej gdzieśby się skryły.
Patrzałem w obraz na ołtarzu. Widziałem, jak się uśmiechał, jak żył ożywiającym tchem Boga. Noc, uwięziona przezemnie, roztoczyła skrzydła i znikła.