Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłem w Jacht-Klubie.
— A rezultat?...
Dobyłem garść banknotów.
— Miałeś pan szczęście! A szanowna małżonka... jak zawsze, czaruje?
— Nie, kupuje, jak zawsze.
— Jesteś pan dowcipny.
— To istotna prawda. Wybiera właśnie toaletę na bal hrabiny Ignacjew.
— Ocho! Płyniecie państwo tedy z wielkim prądem! — powiedział z miną pożądliwą. — Może i ja tam będę.
— Tak?
— To znaczy, o ile car raczy zaszczycić bal obecnością swoją.
W tej chwili, jakiś płochliwy, niemiły trwożny wyraz ściganego zwierzęcia, odbił się w tłustej twarzy małego człowieczka.
— I pan także nie wyglądasz świetnie! — zauważyłem.
— To prawda! — przyznał. — Powiem panu w zaufaniu, że wyczerpuje mnie bardzo nieustanny strach i podniecenie, związane ze sta­nowiskiem mojem. Mam wrażenie, iż jestem chłopcem, któremu polecono oganiać kawał mięsa od much. Ale jest ich bardzo dużo i pewnego, pięknego poranku mógłbym nie dostrzec jednej, a wówczas...
— Mięso ucierpiałoby? — przerwałem.