Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtem do drzwi karczmy bić poczęto, żydek pobiegł otwierać. Wszedł zbłocony i obmokły parobczak klnąc słotę i zbliżając się z odkrytą głową ku ogniowi.
Jan podniósł oczy, spostrzegł go i krzyknął przelękły.
— Z Pacewicz?
— A tak, jaśnie panie — z ukłonem do kolan i smutną twarzą jęknął zmęczony chłopak.
— Dokąd?
— Do Nowogródka, proszę pana.
— Z czém?
Chłopak się w głowę poskrobał.
— Na podzwonne wiozę, naszéj pani się zmarło! — płaczliwie odezwał się parobczak.
Iwanowski rozpaczliwie zerwał się ze stołka.
— Kiedy? ja z tamtąd jadę? było lepiéj.
— W godzinę po wyjeździe pańskim... Kto go wie jak... Pisarzowa mówiła, że usnęła jak mucha.
Jan ręce załamał i łzy mu się z oczów puściły.
Śmierć pułkownikowej to była żałoba, zwłoka, czas dla Marcina by weselu przeszkadzał i intrygi knował.
Wierzejko, widząc go tak przybitym, starał się pocieszać, lecz słowa nie dobył z niego. Twarz osłoniwszy rękami, siedział jak skamieniały, i nie kiedy tylko z piersi wyrywało mu się westchnienie.
O brzasku oba razem wyjechali, Wierzejko do Nowogródka, Iwanowski nazad do Pacewicz.