Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niedoczekanie, żeby z nią ślub miał brać — nie! Nigdy. — Mnie się Wyżynka należy. Wydarli mi ją. — Chciał wojny, pokażę mu że ja téż coś umiem i mogę.
W końcu niedorzeczne te pogróżki skończyły się na niewyraźnym szepcie cichym głosem.
Iwanowski ironicznym śmiechem skrzywione miał usta, złościł się. Żona próżno łagodnie zagadywała o czém innem. Niemógł się uspokoić.
— Już tedy niewyjeżdża nawet z Pacewicz... rozkwaterował się tam! Widziane to rzeczy! Bezwstyd! Infamia! Ale w tym domu zdawna wszystko wolno! Cha! cha!...
Prokopowi nie na rękę był ten gniew i wybuchy, zwrócił rozmowę na kwestę, potrzeby klasztoru i t. p.
Iwanowski udał że nie słyszy, lecz umitygował się.
Wtém Prokop opowiadając o czémś horodniczynéj, napomknął, iż w drodze spotkał rejenta Manusowicza.
Baczny na wszystko Iwanowski ucha nastawił.
— Po drodze spotkałeś rejenta? — spytał. — Zkądże jechał — to chyba z Pacewicz?
Prokop nie zaprzeczył, ale oliwy do ognia niechcąc dolewać zmilczał.
— Jużci z Pacewicz — rzekł horodniczy.
— Być może.
— Być musi! rejent! cóż to się tam święci? — mruknął Iwanowski.