Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skąpstwo horodniczego, ale z obowiązku żadnego dworu nie pomijał. Któż wie? przy całéj swéj dobroci, może miał trochę przyjemności w nastraszeniu chciwego człowieka... i wydarciu mu dla klasztoru tak ściskanego grosza.
Za to jejmość dobrodziéjkę, panią horodniczynę, biedną, cichą, dobrą, starającą się zawsze naprawić co mąż popsuł, braciszek wenerował.
Iwanowski nie dał mu się witać długo.
— Proszę siadać bo krupnik stygnie.
Prokop mówił — benedicite. — Należała się wódka przed obiadem — lecz o téj nibyto zapomniano. Postawiono bernardynowi krupnik, który on z apetytem bernardyńskim, przy pomocy ogromnego kawała chleba zajadać zaczął. Iwanowski jadł roztargniony, horodniczyna zapytała zkąd jechał kwestarz. Odpowiedział, że ze wsi sąsiedniéj i dla obudzenia konkurencyi pochwalił się parą gęsi i baranem, a nawet faseczką masła — chociaż to (oczém wiedział) było zjełczałe...
— Niech Bóg komornikowi benefaktorowi za nasz ubogi klasztor stokrotnie płaci.
— Ba! ba! klasztor ubogi! — odparł Iwanowski. Wy ze wszystkich dziesięciny ciągniecie i opływacie we wszystko, u was chyba ptasiego mleka brak...
— Opatrzność boska i ichmość nas żywicie — odparł bernardyn — a my się za to noc i dzień modlimy.
— Ale — mruknął po cichu Iwanowski — leżąc do góry brzuchem.