Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyznać winy. Za cóż los ją właśnie wyznaczył na prześladowanie?
Dla czego wybraną uczynił ją w kolebce, oblał takim urokiem, — nakarmił nadziejami takiemi, aby potem rzucić ją tak nisko, odrzéć ze wszystkiego?...
Tak — wszystko teraz uchodziło od niéj, piękność, urok, majątek, poszanowanie ludzi, szczęście... nadzieja własnego gniazdka i rodziny...
Spadała z wysoka — ale nie chciała się uznać zwyciężoną, ani wyrzec życia!
Na chwilkę tylko pomyślała sobie — dla czegożbym niemiała pozostać tu, gdzie mnie jakby ręka Opatrzności popchnęła — wskazując przeznaczenie? — I wnet się wzdrygnęła — Nie! nie!!
Wolała najuboższą chatę i swobodę ruchu i jakąś walkę a pracę do któréj się czuła stworzoną.
Wyrzucała sobie nawet, że usłuchała rady Łopacińskiego, że się nie dała wziąć pod straż, że nie stanęła przed sądem, aby mu w oczy wyrzucić jego przedajność. Pragnienie zemsty niemogło się jeszcze ukoić.
Stanież tam kto w jéj obronie? — dumała daléj — Miałaż jeszcze przyjaciół? — Przypomniała tego biednego, pogardzonego Leńkiewicza i zdało się jéj, że go pewnym być mogła...
Mozyrzanin był cichym, milczącym, nieśmiałym, a jednym z najdawniejszych jéj wielbicieli. Wzdrygała się na myśl, że po tylu innych ten człowiek śmiał ją kochać? — ale była pewna jego