Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiéj, u któréj, przez pamięć dla jéj męża, podczaszowstwo przyjąć musiałem. Gości było huk — było co robić, człeczysko się zmęczyło tak żem ledwie oto wydychał.
Na wspomnienie Borkowskiéj, księżna usta zacisnęła i twarz zwróciła ku oknu, Osmólski, który niespostrzegł nic i usposobienia się nie domyślił, ciągnął dalej.
— Dwoiście się tam upić było potrzeba, bo wino winem, a oczy panny Tekli to także nektar upajający...
— No, proszę — odwróciła się księżna Barbara żywo — że téż i acan człowiek żonaty, a nie młokos, także tym oczom palisz ofiary?
— Mościa księżno — rzekł wesoło zawsze Osmólski — to bo są chyba takie oczy jakich drugich na świecie nie ma. A zresztą nie jedne oczy tylko ma nasza pułkownikówna. Wyzywam ludzi najzłośliwszych aby jéj co przyganić mogli.
Gospodyni żachnęła się na krześle.
— Dałbyś pokój, stary bałamucie. Taką adoracyą bezrozumną psujecie kobietę i wbijacie ją w pychę. Nie dziw, że się jéj w głowie zawrócić musi.
Osmólski jakoś niezręczny na ten raz nie dał jeszcze za wygraną.
— O główkę panny Tekli nie ma strachu — dodał — byle ci co na nią szczęście mają patrzéć nie potracili swoich!
Ruch niecierpliwy zamknął w końcu usta Os-