Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się i przyczepił do nich Filipowicz i jak cień powlókł za niemi. Chociaż pił dużo dla kaszlu i ze złości, lecz jakto bywa, gdy człek ma co na sercu, mimo to był trzeźwym.
Panna parę razy nań spojrzała i musiała się go przestraszyć, bo aż trochę się cofnęła od Sapiehy.
Młode panię na chwileczkę się wstrzymało, chustką białą pot ocierając z czoła, aż Filipowicz zbliżył się, stanął naprzeciwko butnie i ochrypłym głosem rzekł:
— Na chwilkę rozmowy prosiłbym, pana wojewodzica?
Sapieha nań spojrzał i spytał obojętnie.
— Hę?...
Filipowicz dosadnie wezwanie powtórzył, a oczy jego dokonały reszty. Wojewodzic się niechętnie zwrócił ku drzwiom. Lecz, że prąd z podsienia przeciwny drogę im tamował, musieli trochę postać nim się nazad wydobyli tam, gdzie czeladź właśnie się była rzuciła na ostatki uczty.
Domowi i przyjezdnych słudzy wyrywali sobie, czego panna Agata nie zdołała ocalić — wypróżniano niedopite kieliszki, — wrzawa i ścisk były takie iż Sapieha nienawykły do znajdowania się w podobném towarzystwie zawahał się iść daléj. Dopiero ostre wejrzenie Filipowicza przypomniało mu, że wyzwany do rozmowy, odmówić jéj nie mógł.
Domyślał się panicz, że szlachcic pewnie zabrał go tak brutalnie nie dla prawienia mu komple-