Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hej! hej! panie starosto — odezwał się do niego — prawda że u nas w Nowogrodzkiem wesoło? Dziewczęta piękne, domy gościnne i ludziska poczciwe. Ale panu już pono kobiety nie w głowie, kiedy najpiękniejszą sobie pozyskałeś. Głośno już u nas o tém...
— Co Wpan prawisz!
— A! jak mi Bóg miły, bębnią o tém po całym powiecie. Niema się czego zapierać. Panna jak anioł ładna...
Tu pan Marcin pochylił się ku niemu.
— No, i choć nie wszyscy o tém wiedzą, ale ubogą nie będzie. Proces z Żywultem wygrają, sprawa czysta. Są i inne sperandy. Rodzina piękna, która niegdyś pańską była. Co tu rozmyślać długo. Panna się kocha, matka się nie sprzeciwi, chyłkiem do ołtarza i ręce stułą związać.
— Łatwo to powiedziéć — odparł wywnętrzając się starosta, który dobrze już miał w głowie. — Ja bym nie był od tego... ale, zachodzą przeszkody.
— A od czegoż przyjaciele? ho! ho! — począł Marcin — ręka rękę myje. Podumawszy sposób się znajdzie.
Młodemu oczy zaświeciły.
— Dobroczyńcą by moim był, ktoby do tego dopomógł — szepnął.
— A no! — wyrwało się Iwanowskiemu, niby z wielkiego ferworu — a no, pogadamy o tém. Ja panu staroście powiadam, byle szczera wola i inklinacya była — pomożemy, zrobi się.