Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nęła w melancholji; nastrój jej harmonizował szczęśliwie z otoczeniem.
Siedział długo z łokciami na kolanach, wsparłszy brodę na dłoniach, pogrążony w zadumie. Myślał o tem, że życie ludzkie jest tylko pasmem udręk i zazdrościł prawie Jimowi Hodgesowi, który kilka dni temu został od tego wyzwolony. Wobrażał sobie, jakie to musi być ukojenie leżeć tak i śnić wiecznie, kiedy wiatr szepcze w liściach drzew i pieści trawy i kwiaty na grobie — być już dalekim od wszelkich trosk i smutków — na zawsze. Gdyby miał tylko dobre świadectwo ze szkółki niedzielnej, odszedłby chętnie z tego świata i na zawsze pożegnał się ze wszystkiem... A teraz ta dziewczyna. Co on jej zrobił? Nic! Miał przecież najuczciwsze w świecie zamiary, a ona postąpiła z nim jak z psem, tak, zupełnie jak z psem! Kiedyś będzie tego żałowała, gdy już może będzie za późno. Ach, gdyby tak mógł na jakiś czas umrzeć!
Ale elastyczne młode serce nie da się na długo wtłoczyć w stan przygnębienia. Nieznacznie począł Tomek wypływać zpowrotem na morze spraw życiowych. Coby było, gdyby porzucił rodzinne miasto i zniknął w tajemniczy sposób? Gdyby tak poszedł daleko, bardzo daleko, w nieznane kraje, za ocean i nigdy nie wrócił! Coby ona wówczas czuła? Na chwilę powziął pomysł zostania klownem, ale napełniło go to niesmakiem. Myśl o tanich żartach i pstrych trykotach była wprost obrazą i niemiłym zgrzytem dla jego ducha, który wzniósł się w niezmierzone, wspaniałe krainy romantyzmu.