Tomek namalował coś podobnego do klepsydry z księżycem w pełni i słomkami, mającemi przedstawiać kończyny, i uzbroił rozczepierzone palce w potężny wachlarz.
— Ach, jakie to śliczne! — rzekła dziewczynka.
— Chciałabym tak umieć rysować!
— O, to łatwo, — szepnął Tomek — ja cię nauczę.
— Doprawdy? Kiedy?
— W południe. Czy idziesz do domu na obiad?
— Zostanę, jeżeli chcesz.
— Wspaniale. Jak się nazywasz?
— Becky Thatcher. A ty? Ach, prawda, wiem: Tomasz Sawyer.
— Tak się nazywam, gdy dostaję lanie. Kiedy jestem grzeczny, na imię mi Tomek. Ty będziesz mnie nazywała Tomek, prawda?
— Tak.
Tomek począł znowu coś smarować na tabliczce. Ale dziewczynka już się nie odwracała.
Chciała widzieć. Tomek oznajmił:
— O, to nie jest nic!
— Owszem, tam coś jest!
— Ależ nic... zresztą ty tego nie będziesz chciała widzieć.
— Przeciwnie, bardzo, bardzo chcę. Proszę cię, pokaż!
— Ty to rozpowiesz.
— Ależ nie! Nie, nie i jeszcze raz nie!
— Nie powiesz nikomu? Nigdy w życiu?
— Nie, nigdy nikomu nic nie powiem. A teraz pokaż!
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/83
Wygląd
Ta strona została przepisana.