Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coś tam, jakieś ułamki modlitwy chwytała tylko jego podświadomość, bo na świadome słuchanie nie silił się wcale, ponieważ jednak znany mu był dokładnie oddawna grunt i tradycyjny krok, jakim się pastor po nim poruszał, więc ilekroć duchowny pozwolił sobie w kazaniu na najdrobniejsze choćby rozszerzenie tego terenu, natychmiast ucho jego podchwytywało tę niewłaściwość, i cała jego natura burzyła się przeciw niej. Dodatki uważał poprostu za rzecz niedopuszczalną i zdrożną.
W połowie kazania mucha usiadła na oparciu ławki przed nim i poczęła go drażnić. Tomek widział, z jakim spokojem tarła nóżki jedną o drugą, jak przedniemi łapkami głaskała sobie głowę i obejmowała ją tak gwałtownie, jakby ją chciała oderwać od tułowia, odsłaniając szyję, cieniutką, jak nitka; jak tylnemi nóżkami wycierała skrzydełka i przyciskała je do siebie, niby poły surduta: jak robiła toaletę ze wszystkiemi szczegółami, jakgdyby wiedząc, że jest zupełnie bezpieczna. I istotnie tak było, bo choć ręka okropnie Tomka swędziła, i korciło go, aby ją schwytać, to jednak nie śmiał; był przekonany, że dusza jego zostałaby natychmiast potępiona na wieki, gdyby zrobił coś podobnego podczas modlitwy. Ale przy ostatnich zdaniach dłoń jego poczęła się kurczyć i skradać naprzód, a w chwili, gdy padło słowo „Amen“, mucha stała się łupem wojennym. Ale ciotka odkryła występek i kazała wypuścić ją na wolność.
Pastor zapowiedział temat kazania i zaczął wygłaszać swoje sentencje w sposób tak beznadziejnie nudny, że jedna głowa po drugiej poczęła