Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wraca się od żadnego stworzenia, które wyszło z Jego świętej ręki.
Wczesnem przedpołudniem poczęły wracać pierwsze oddziały śmiertelnie znużonych mężczyzn, ale najwytrwalsi szukali dalej. Sprawozdanie przybyłych nie zawierało wiele: przeszukano najodleglejsze zakątki pieczar, gdzie dotąd nikt się jeszcze nie zapuszczał; zbadano skrupulatnie każdy schowek i każdą szczelinę; wszędzie, dokąd się tylko w plątaninie tego podziemnego labiryntu zwrócić, widzi się woddali światła, sunące na wszystkie strony, wszędzie odbija się od skał głuche echo nawoływań i strzałów; w jednem miejscu, dokąd nigdy nie dotarła noga śmiałka, znaleziono na skale słowa „Becky“ i „Tomek“, wypisane sadzą świecy, a tuż obok kawałek wstążki, okapanej świecą. Pani Thatcher poznała wstążkę i rozpłakała się nad nią. Biadała, że to jej ostatnia pamiątka po dziecku, a zarazem najdroższa, bo nosiła ją na sobie aż do chwili, w której spotkała ją okropna śmierć. Mówiono, że czasem pokazywało się gdzieś daleko w grocie jakieś mdłe światełko — wtedy z głośnemi wybuchami radości rzucano się hurmem w tę stronę przez dudniące głuchem echem chodniki — lecz za każdym razem następował gorzki zawód; dzieci nie było, były to tylko światła innych szukających.
Minęły okropne trzy dni i trzy noce, których każda godzina zosobna była męką do nieopisania, i miasteczko zapadło w otępienie i beznadziejność. Odeszła ludzi ochota do wszystkiego. Właśnie wtenczas wykryto przypadkiem, że właściciel gospody