Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich ślad, zaprzestaliśmy pogoni i popędzili do miasta, aby obudzić policjantów. Cały oddział wyruszył natychmiast w stronę rzeki pilnować brzegu, a gdy tylko zrobi się jasno, przetrząśnie się las pod dowództwem szeryfa. Moi chłopcy także tam będą. Dobrzeby było mieć jakiś rysopis tych łotrów, toby znacznie ułatwiło poszukiwania. Ale ty nie mogłeś ich widzieć, bo przecież było ciemno, prawda, chłopcze?
— O, owszem, widziałem ich przedtem w mieście i szedłem za nimi.
— To doskonale! Opisz ich, opisz, chłopcze!
— Jeden to stary, głuchoniemy Hiszpan, co się kilka razy kręcił po mieście, a drugi to taki obszarpaniec o zbójeckim wyglądzie...
— Wystarczy, znamy tych ptaszków! Raz natknąłem się na nich w lesie tuż za domem wdowy i zaraz zniknęli mi z oczu. No, chłopcy, w drogę! Opowiedzcie wszystko szeryfowi, a śniadanie od łóżcie sobie na jutro rano!
Synowie Wallijczyka wyruszyli. Gdy już przestępowali próg, Huck zerwał się i zawołał:
— Proszę was tylko, nie mówcie nikomu, że to ja ich wskazałem! Błagam was!
— Ależ dobrze, Huck, jeżeli koniecznie tak chcesz. Ale miałbyś uznanie za to, co zrobiłeś!
— O, nie, nie! Proszę, nie mówcie o tem nikomu!
Po wyjściu młodzieńców Wallijczyk zapytał:
— Oni nie powiedzą i ja nie powiem. Ale dlaczego nie chcesz, aby o tem wiedziano?
Huck wolał się jaśniej nie tłumaczyć, powie-