Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamienił się cały w słuch. Cichutko otwarły się boczne drzwi. Huck przywarł do rogu cegielni, a w następnej chwili przesunęło się obok niego dwóch mężczyzn. Jeden zdawał się coś dźwigać pod pachą. To pewnie skrzynia! Więc wynoszą skarb! Jak zawiadomić Tomka? Biec do niego nie ma sensu, bo oni sobie tymczasem pójdą i przepadną. Nie, będzie ich pilnował i pójdzie za nimi pod osłoną ciemności, która zabezpieczy go przed odkryciem. Porozumiawszy się tak z samym sobą, Huck oderwał się od muru cegielni i boso ruszył za nimi, cicho jak kot, puszczając ich tylko o tyle naprzód, aby mu nie znikli z oczu.
Idąc ulicą, prowadzącą do rzeki, minęli trzy grupy zabudowań, potem skręcili nalewo, w boczną uliczkę. Szli tak prosto, aż dotarli do ścieżki, prowadzącej na wzgórze Cardiff Hill. Zboczyli na nią. Nie zatrzymując się i wspinając się ciągle pod górę, minęli dom starego Wallijczyka, stojący w pół drogi na wzgórzu.
„Dobrze“, pomyślał Huck, „chcą go zakopać w starym kamieniołomie“.
Ale dwaj ludzie nie zatrzymali się przy kamieniołomie. Minęli go i szli dalej ku szczytowi. Potem zboczyli na wąską ścieżkę, prowadzącą wśród wysokich zarośli, i nagle znikli w mroku. Huck pośpieszył i skrócił odległość pomiędzy sobą a nimi, gdyż tu odkrycie było niemożliwe. Jakiś czas biegł naprzód, ale znowu zwolnił kroku, w obawie, by się nie zapędzić za daleko. Znowu posunął się kawałeczek przed siebie i znowu się zatrzymał. Nasłuchiwał, ale nie słyszał nic, prócz bicia wła-