Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umarłych drzew, i to właśnie w miejscu, gdzie o północy pada cień, a czasem pod progiem domów, w których straszy.
— A kto je zakopuje?
— Hm, oczywiście zbójcy. A ty co myślałeś? Pastorowie może?
— Nie wiem. Jakbym ja je miał, tobym ich z pewnością nie zakopywał. Wydawałbym i żył sobie w dostatku!
— Ja tak samo. Ale zbójcy tak nie robią. Oni zakopują i zostawiają.
— Czy nigdy już po nie nie przychodzą?
— Nie. Wprawdzie mają zamiar kiedyś je zabrać, ale naogół albo zapominają znaków, jakie sobie porobili, albo umierają. Najczęściej leży to tak bardzo długo i rdzewieje, aż wreszcie ktoś znajdzie stary, pożółkły kawałek papieru, który powiada, jak odnaleźć znaki, papier, nad którym trzeba nieraz ślęczeć cały tydzień, zanim się go odcyfruje, bo cały pokryty jest sa em i dziwnemi kreskami i hieroglifami.
— Hiero... jak?
— Hieroglifami, to są, widzisz, takie obrazki i tam dalej, które na pierwszy rzut oka zdają się nic nie oznaczać.
— Czy masz taki papier?
— Nie.
— Więc jak chcesz odnaleźć znaki?
— Nie potrzebuję wcale znaków. Oni zawsze zakopują pod jakimś domem, gdzie straszy, albo na wyspie, albo pod obumarłem drzewem, z którego wystaje, korzeń. Próbowaliśmy już troszkę na