Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na końcu zupełnie ogłupiały Huck, niby kłębek poruszających się łachmanów. Chłopcy byli ukryci na nieużywanej galerji, gdzie wysłuchali własnej mowy pogrzebowej!
Ciotka Polly, Mary i Harperowie rzucili się na przywróconych im cudem chłopców, dusząc ich, zasypując pocałunkami i wznosząc ku niebu dziękczynne modły. Huck stał przez ten czas na uboczu, z niemądrą miną, zakłopotany, nie wiedząc co z sobą począć i gdzie się ukryć przed oczyma tylu ludzi, z których nikt go nie witał. Po chwili wahania spróbował wymknąć się chyłkiem, ale Tomek spostrzegł to, pochwycił go i zawołał:
— Ciociu Polly, to nieładnie! Ktoś musi się ucieszyć i z tego, że widzi znowu Hucka.
— I stanie się t k! Cieszę się szczerze, że oglądam znowu tego biednego sierotę! zawołała ciotka, ale pieszczoty jakiemi go zasypywała, wystarczyły w zupełności, aby się czuł jeszcze bardziej zakłopotany, niż poprzednio.
W tej chwili kapłan zawołał potężnym głosem:
— Chwała Panu, od którego płynie wszelkie błogosławieństwo! Śpiewajcie! Z pełnego serca!
Wszyscy zaśpiewali. Potężny hymn rozebrzmiał w wielkim napływie uczucia, a pirat Tomek Sawyer rozglądał się dumnie po dzieciach, które patrzały na niego z zazdrością, i uznał w duchu, że była to najwspanialsza chwila w jego życiu.
Kiedy „okpiona“ gmina rozeszła się do domu, każdy przyznawał, że chętnie dalby się jeszcze raz tak okpić, byle usłyszeć wzamian ów piękny hymn, tak podniośle odśpiewany.