Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby się nie połapała. Dlaczegóż ona, u licha, szyje raz białą, raz czarną nitką! Nigdy nie można zapamiętać, na którą kolej! Pewne jest jednak, że Sid oberwie za to!
Tomek nie był wzorem chłopców. Znał wprawdzie taki wzór, ale czuł dla niego pogardę.
Nie minęły jeszcze dwie minuty, jak Tomek zapomniał o wszystkich swoich troskach. Nie znaczy to, aby troski jego dokuczały mu odrobinę mniej, niż dorosłemu człowiekowi jego troski i kłopoty — ale poprostu nowa sprawa zajęła uwagę Tomka i na jakiś czas wyparła z jego świadomości poprzednie strapienia, zupełnie tak samo, jak dorosły człowiek zapomina o swoich kłopotach w zapale nowych przedsięwzięć.
Ta nowa sprawa dotyczyła bardzo kunsztownej nowej metody gwizdania, którą Tomek zdobył od pewnego murzyna. Pragnął ją teraz bez przeszkód wypróbować. Był to jakiś osobliwy rodzaj ptaszęcego trelu, jakby przeciągły świergot, polegający na tem, że wśród gwizdania uderza się w krótkich odstępach leciutko językiem o podniebienie. Czytelnik pamięta jeszcze zapewne, jak się to robi, jeżeli sam był kiedyś chłopcem. Pilnością i wytrwałością dopiął wreszcie Tomek tego, że doszedł w nowej metodzie gwizdania do mistrzostwa. Z ustami pełnemi harmonji, a duszą pełną błogości szedł teraz ulicą i doznawał podobnych uczuć, jak astronom, który odkrył nową planetę — tylko pod względem rozmiarów, głębokości i czystości rozkoszy przewaga była stanowczo po stronie chłopca.
Wieczory letnie były już długie. Nie ściem-