Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiem, że chciałaś dla mnie jak najlepiej, ale ja dla Piotrusia również. To było dla niego znowu bardzo skuteczne, nie widziałem go nigdy w tak cudownych podskokach...
— Idź już, idź, bo znowu zaczynasz mnie gniewać, Czas już, abyś spróbował, czy nie potrafisz być choć raz grzecznym chłopczykiem... Lekarstw nie potrzebujesz już zażywać.
Tomek przyszedł do szkoły za wcześnie. Zauważono, że ta niezwykła rzecz zdarza mu się w ostatnich czasach codzień. Jak to odniedawna stało się jego zwyczajem, nie bawił się z kolegami, ale sterczał przy bramie dziedzińca szkolnego. Mówił, że jest chory, i tak też wyglądał. Silił się na udawanie, że patrzy gdziekolwiek, tylko nie w tę stronę, w którą istotnie patrzał, mianowicie — na drogę. Jeff Thatcher ukazał się na horyzoncie i twarz Tomka zajaśniała; chwilę jeszcze wypatrywał, potem odwrócił się ze smutkiem. Gdy Jeff Thatcher się zbliżył, zaczepił go, starał się przebiegle tak pokierować rozmową, aby mu powiedział coś o siostrze. Ale głuptas jakoś nie chciał połknąć haczyka, Tomek czatował i czatował; za każdym razem, gdy pojawiła się na drodze spódniczka, budziła się w nim nadzieja — ale po chwili nienawidził właścicielki spódniczki, gdy zobaczył, że to nie ta. Wreszcie spódniczki przestały się pokazywać i Tomek popadł w beznadziejną melańncholję; wszedł do pustego jeszcze budynku szkolnego i usiadł, zatopiony w bólu. Wtem jeszcze jedna spódniczka weszła w bramę i — serce Tomka wykonało radosny skok. W okamgnieniu był na