Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to urwis dopiero! Nigdy chyba przy nim nie zmądrzeję! Nieraz już przecież spłatał mi takiego figla, mogłabym więc już nabrać doświadczenia i mieć się na baczności, Ale cóż! Niema większego głupca, jak stary głupiec, a starego psa nikt nowych sztuczek nie nauczy — wiadomo! Jak tu jednak przewidzieć, co ten smyk zamyśla, kiedy codziennie wpada na nowe pomysły psot! Wie widocznie dokładnie, jak daleko można przeciągnąć strunę, żeby nie pękła. O, wie doskonale, że jeżeli uda mu się odwrócić na chwilę moją uwagę, to już wygrał sprawę, bo gdy mi złość minie, nie mam już serca, żeby go zbić. Bóg świadkiem, źle spełniam swoje obowiązki wobec tego chłopca! „Rózeczka nigdy dziatkom nie zaszkodzi!“ mówią mądre księgi. Grzech i potępienie ściągam na nas oboje, bo w nim napewno djabeł siedzi! Ale o Boże! przecież to syn mojej nieboszczki córki! Sierota biedna! Jakże go tu bić? A ile razy mu daruję, dręczy mię sumienie, jeżeli zaś nie przepuszczę mu, boli mię serca! Tak, tak, żywot człowieka, zrodzonego z niewiasty, jest krótki, ułomny i grzeszny, jak powiada Pismo święte. Dziś popołudniu napewno znowu ucieknie ze szkoły i będę mu musiała za karę kazać jutro pracować. Przykra to rzecz, być przykutym do miejsca w sobotę, kiedy wszyscy chłopcy mogą się bawić dowoli. A dla niego niema nic bardziej przykrego, niż praca... Muszę jednak spełnić swój obowiązek, jeżeli nie chcę ściągnąć na siebie odpowiedzialność za jego wieczną zgubę.
Tomek istotnie uciekł ze szkoły i użył sobie