Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 208.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozczulenie zgromadzenia przybrało na widok tych szczątków rozmiary niezwykle, a najzatwardzialsze serca zwolenników Costecalda, dusze osób najtrzeźwiejszych, jak n.p. rejenta Cambalaletta i d-ra Tournatoira uległy wstrząśnieniu takiemu, że z oczu ich popłynęły łzy tak wielkie jak szklany korek karafki. Damy wydawały jęki, okrzyki rozdzierające, a wszystko przygłuszał straszliwy bek Excourbaniesa i kozi stęk biednego Pascalona, którym to objawom żałości towarzyszyły dźwięki basowe ponurego żałobnego marsza.
W chwili, gdy rozczulenie doszło do szczytu, Bompard zakończył swe przemówienie tragicznym gestem ku szczątkom, złożonym na stole, przypominającym corpus delicti w sali sądowej.
— Oto, drodzy panowie i czcigodni współobywatele, oto wszystko, co nam zostało po naszym słynnym, kochanym, nieodżałowanym prezesie... Resztę... odda nam zapewne okrutny lodowiec po jakichś latach czterdziestu!...
Właśnie miał zacząć wyjaśniać niewtajemniczonym, jak to lodowce posuwają się ku dolinom w określonych odstępach czasu, gdy nagle skrzypnęły drzwi w głębi sali. Ktoś wszedł... i tuż przed mówcą stanął Tartarin we własnej osobie, bledszy od widma Homa, ukazującego się podczas seansów spirytystycznych.
— Hę... Tartarin?
— Budiu... Gonzaga?
Taraskończycy są to ludzie tak dziwni, tak niezwykle podatni rzeczom najnieprawdopodobniejszym, tak silnie wierzący oczywistym kłamstwom, niezwłocznie mogącym się rozwiać wobec faktów... że pojawienie się wielkiego męża, którego szczątki mieli przed sobą, nie wywołało na sali zbyt wielkiego zdziwienia.