Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 205.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szedł tym samym gościńcem, pokrytym grubą warstwą kurzu, chrupiącego pod nogami, którym kroczył niedawno... ach... a tak dawno już... na czele swych strzelców kaszkietowych, lub falangi alpinistów. Tak samo jak dawniej nie było tu innego cienia poza paskami sinawych linij, rzucanych przez słupy telegraficzne. Któżby poznał dziś triumfatora w onej przygarbionej postaci, okrytej brudnemi łachmanami, o spojrzeniu chytrem, ponurem, śledzącem wokół, czy nie zjawi się żandarm w pobliżu?
Mimo początku jesieni, słońce doskwierało mocno, to też z wielką lubością spożył kawałek sera, nabyty od jakiegoś chłopa, idącego za dwukolnym wózkiem i wysłuchał jego opowiadania, przeplatanego klątwami pod adresem gospodyń taraskońskich, które nie zjawiły się dzisiaj na targu, albowiem wszystkie udały się tłumnie na żałobne nabożeństwo za któregoś z obywateli miasta, zaginionego pośród gór i przepaści, gdzieś daleko, na samym końcu świata.
— Oo... słuchajcież, obywatelu... — zakończył wieśniak — aż tu dolata odgłos dzwonów!
Tak... tak... nie ulegało żadnej wątpliwości. Dzwony biły i odprawiano modły za duszę zamordowanego przezeń Bomparda... Ach! cóż za straszne powitanie u progu rodzinnego miasta!
W chwilę potem otwarł i zatrzasnął furtkę i nagle znalazł się w domu. Ujrzał znowu wąskie ścieżyny, obrzeżone bukszpanem i wygrasowane, basen z fontanną, i czerwonemi i srebrnemi rybkami, olbrzymi baobab w małym wazonie i ogarnęło go wzruszenie oraz uczuł rozkosz dobrobytu i spokoju po tylu... tylu strasznych przejściach i przygodach, tragicznie zakończonych.
Zaczęła przebłyskać radość w jego duszy, ale zdławiły ją zaraz w zarodku przeklęte, nieustanne,