Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 177.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nych na długie lata rozpaczliwej tułaczki po tej dolinie łez i grogu.
Tartarin wrzasnął oburzony:
— Jakto, młodzieńcze? Jakże można mówić o życiu z taką niechęcią i wstrętem? Cóż ci ono zawiniło?
— Nic... — odrzekł — nudzi mnie tylko!
Wyznał, że studjując filozofję w Christjanji, przepoił się światopoglądem Schopenhauera i Hartmana. Odtąd egzystencja wydaje mu się ponurem, bezmyślnem i bezcelowem głupstwem. Miał sobie odebrać życie, ale prośby rodziny skłoniły go do przerwania nauki i udania się w podróż. Ale wszędzie ściga go owa beznadziejna nuda i cień czarny istnienia ziemskiego zasłania mu wszystko. Tartarin i jego towarzysze, są to pierwsi, rozradowani życiem ludzie, jakich spotkał na świecie.
Poczciwy P. K. A. zaczął śmiać się serdecznie: — To przywilej rasy, młodzieńcze drogi! — zawołał. — Wszyscy taraskończycy są ulepieni z tej samej gliny. Jest to błogosławiony zakątek. Od samego świtu śmiejemy się i tańczymy, a kto się zmęczy zaczyna tańczyć farandolę... Popatrz pan, tak się to robi!
Niezrównany Tartarin stanął w pozycji i zaczął podrygać i zataczać kręgi z gracją chrabąszcza, otwierającego skrzydła, by unieść się w powietrze.
Ale delegaci nie byli wyposażeni w stalowe nerwy jak zacny prezes. Excourbanies powiedział ponuro:
— Prezes szaleje! Już po północy!
Brawida rozgorzał gniewem, wstał i zawołał:
— Chodźmy spać! Nie mogę znieść dłużej łamania w kościach!
Tartarin zgodził się, z uwagi na uciążliwą podróż jutrzejszą, taraskończycy udali się do sypialń, każdy