Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 034.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy współobywateli swe skarby etnograficzne, nagromadzone w małym domku, starannie ocierane z kurzu i przechowywane w niesłychanym porządku. Oto ustęp z jego pisma:
— Klubowi Alpinistów zapisuję baobab (arbor gigantea) z tem, by go postawiono z wazonem na kominku w sali obrad,
— Brawidzie — całą mą broń, karabiny, rewolwery, kordelasy, krysze malajskie, tomahawki i inne narzędzia mordercze,
— Excourbaniesowi — wszystkie fajki, cygarniczki, nargile, fajeczki do kifu i opjum,
— Costecaldowi, (i o tym nikczemniku nie zapomniał zacny mąż) słynne zatrute strzały...
Być może, w darze tym tkwiła ukryta nadzieja, że chytry łotr skaleczy się i zginie. Ale nic takiego nie przebłyskało w całym tworze testamentu, zamkniętego zdaniem, z którego biła męska odwaga, rezygnacja i spokój:
— Proszę drogich mych alpinistów, by nie zapominali o swym prezydencie i raczyli przebaczyć memu wrogowi, jak ja mu przebaczam, mimo, że on jest jedyną przyczyną mej śmierci.
Tartarin musiał położyć pióro, gdyż oczy zasłonił mu strumień łez. Przez ciąg jakiejś minuty widział straszliwe obrazy, szczątki krwawe własnego ciała, miazgę nierozpoznawalną u stóp stromej ściany skalnej, patrzył jak je zbierają do wózka, by odwieść do Taraskonu ...a wreszcie... o jakąże potęgę posiada wyobraźnia taraskończyka... był na własnym pogrzebie, słyszał śpiewy żałobne, mowę nad trumną, wyraźnie doszły go słowa: — Biedny grzeszniku, Tartarinie!... — ukrył się w tłumie i sam płakał swej straty.
Ale niemal zaraz oprzytomniał. Zobaczył gabinet, zalany słońcem, broń połyskującą na ścianach,