Strona:Przybłęda Boży.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ostatnia jego, trzynutowa figura czterokrotnie powtórzona, coraz wyższa, niesłabnąca — teraz mgnienie ciszy —:
unisonowa gama d-durowa gruchnie pod górę! — co teraz, co teraz?? — druga salwa tej samej gamy, prosto w chmury! — atom pauzy — —
i w zgodnych spiżowych oktawach, druzgocząc wszystkich wątpiących, końcowemi tonami czołowego tematu, z mocą pioruna, zatrzasną się wrota ostatniej tragedji.

Wszystko, co było treścią Eroiki z jej pogodnem odbiciem w Czwartej Symfonji, co złożyło się na kolos Piątej i jasne jej zwierciadło: Pastoralną, co przepełniło nieskończonym rytmem Symfonję Siódmą i w Ósmej stworzyło jej weselną przeciwwagę, — to wszystko w kolosalnem zwarciu pojawia się w pierwszej części Symfonji Dziewiątej. Przybrało tu kształt nie w uszeregowaniu poszczególnych elementów, lecz w monolitowym posągu jednej zniewalającej zjawy. Jest to najśmielsza konsekwencja wyciągnięta z całego żywota, w którym nic nie było przemilczane, nic ominięte, nic zakłamane ani z ramion zrzucone gwoli ulgi.
Jeśli sztuka jako najwyższy wyraz człowieczeństwa jest wogóle zdolna stworzyć zrozumiały wykładnik bytu i prostą istotę złożonej gmatwaniny życia ująć w formułę o znaczeniu wieczystem — tu taki najwyższy wynik jest dany. Świadomość, która przez jasne wyłożenie wszystkich ciężarów ulatnia je, prześwietla i wagę przesuwa w sferę, gdzie waga nie cięży. Niewypowiedziane te procesy dokonywają się w ramach olbrzymiego Allegro, które, gdyby poza niem nie istniał żaden utwór muzyczny, już w dostatecznej potędze usprawiedliwiłoby rację bytu tej sztuki.